ciekawoSKRA #16

Dzisiaj opowiemy Wam historię piłkarza Skry, który otarł się o wyjazd na Igrzyska Olimpijskie do Berlina. Był nim Stanisław Kołodziejczyk. Stanisław Kołodziejczyk należał do grona zawodników, którzy pamiętali pierwsze lata funkcjonowania naszego klubu. W chwili powstania Skry miał dziesięć lat i z pasją śledził losy Skrzaków. Czynnym zawodnikiem został w 1930 roku i szybko stał się ważnym ogniwem drużyny. Na początku naszej opowieści nie można przejść obojętnie obok tego, że okres międzywojenny był trudny dla wielu zespołów. Tak wspomina początek czwartej dekady XX wieku Stanisław Kołodziejczyk na łamach monografii Skry, wydanej w 1981 roku z okazji 55-lecia klubu: – Warunki materialne klubu i drużyny pogarszały się, w szczególności w latach 1930-1934. To, że klub istniał wtedy i przejawiał działalność było rezultatem wielkiego przywiązania zawodników do barw, solidarności robotniczej. Mając to na uwadze z tym większym uznaniem należy traktować fakt, że młody, 20-letni w 1936 roku zawodnik, brany był pod uwagę do gry z orłem na piersi podczas zbliżających się Igrzysk Olimpijskich w Berlinie! Tutaj warto zatrzymać się na dłużej. Sama rywalizacja miała rozpocząć się 1 sierpnia, a decyzja o tym, że Polska weźmie w niej udział zapadła ledwie półtora miesiąca wcześniej! Chociaż kilka okręgów było przeciwko (przede wszystkim mocne Kraków i Lwów) podjęto decyzję, że biało-czerwoni będą uczestniczyć w tym wydarzeniu. Piłkarska centrala w ekspresowym tempie opracowała plan przygotowań do Igrzysk Olimpijskich, co nie przeszkadzało dokonywać “spontanicznych” decyzji, a taką był bez wątpienia pojedynek Polaków z angielską Chelsea, która zgodziła się rozegrać dodatkowy mecz, poza planowanym starciem z Wisłą Kraków. Gwoli formalności dodajmy, że klub z Londynu wygrał 2:0. Najważniejszym etapem przygotowań był oprócz różnego rodzaju test-meczów obóz przedolimpijskim, który trwał dwa tygodnie i rozpoczął się 6 lipca 1936 roku. Był to pierwszy w ten sposób zorganizowany obóz w naszym kraju, który prowadził były piłkarz Arminii Bielefeld i Schalke Kurt Otto (ponoć za miesięczną stawkę w budzącej uznanie wysokości 800 złotych). Wysoki standard zakwaterowania, wykwintne, pełnowartościowe posiłki i wysoki poziom treningów musiały na wszystkich robić ogromne wrażenie. Ale dla młodych, ambitnych piłkarzy to nie była zabawa. Kiedy sportowcy starali się jak najlepiej przygotować do zbliżających się wielkimi krokami Igrzysk, kierownictwo reprezentacji musiało wybrać osiemnastu zawodników, którzy dostąpią zaszczytu gry podczas jeszcze do niedawna najważniejszej imprezy piłkarskiej globu. A ponieważ na szerokiej liście znajdowało się początkowo trzydziestu sześciu piłkarzy (z czasem zmniejszoną ją do dwudziestu pięciu nazwisk) kilku z nich musiało obejść się smakiem. Oddajmy ponownie głos Kołodziejczykowi: – Było to dla mnie ogromne przeżycie, miałem wtedy 20 lat i myśl o tym że zmierzę się z takimi zawodnikami, jak: Kotlarczyk, Matjas, Peterek, Szerfke, Szczepanik, Wodarz, Piątek, Kisieliński, Wilimowski, Gałecki i wielu, wielu innych zatykało mi dech w piersiach. Byłem wtedy jedynym reprezentantem klubu robotniczego i pierwszym częstochowianinem na obozie Olimpijskim. Podczas dwutygodniowego zgrupowania Polacy dwukrotnie mierzyli się z austriackim Wacker oraz węgierskim Phoebusem. Co ciekawe pierwsze starcie z Austriakami, rozgrywane w Katowicach, zostało przerwane na początku drugiej połowy z powodu gradobicia i ulewy, uniemożliwiających piłkarskie zmagania. Ostatecznie Józef Kałuża wybrał osiemnastu piłkarzy, niestety w kadrze zabrakło miejsca dla piłkarza Skry. – Mimo, że na Olimpiadę nie pojechałem, to satysfakcję miałem ogromną – przyznawał po latach Kołodziejczyk. Nic dziwnego szczególnie, że w desygnowanej do boju kadrze zabrakło miejsca również dla… Ernesta Wilimowskiego! Przyczyny tej niezrozumiałej decyzji tak naprawdę nie są znane do dzisiaj, ale przez historyków sportu brane pod uwagę są dwie ewentualności. Pierwsza związana jest z aferą alkoholową i libacją, w której uczestniczył Wilimowski po zdobyciu mistrzostwa kraju, natomiast druga to rzekome zawodowstwo piłkarza (miał dostawać pieniądze za mecze w barwach Ruchu). Co ciekawe podobne argumenty nie wpłynęły na decyzję odnośnie wyjazdu na święto sportu jego klubowych kolegów. Pojawia się więc hipoteza, że za decyzją władz stały niemieckie korzenie piłkarza, który za trzy lata opuści kraj i przez wielu zostanie uznany za zdrajcę. Co prawda w 1936 roku nikt o tym nie mógł wiedzieć, ale trzeba o tym wspomnieć, by zdać sobie sprawę, jak trudne i skomplikowane były losy ludzi, których dotknęły tragiczne lata II wojny światowej i których nie powinniśmy oceniać z naszej perspektywy. Kołodziejczyk, podobnie jak całe pokolenie, najlepsze lata kariery stracił z powodu międzynarodowego konfliktu. Po wojnie wrócił jednak na boisko. Wtedy wszyscy już wiedzieli, że Igrzyska Olimpijskie w Berlinie były farsą. I tutaj kolejny paradoks – były farsą, jednak dzięki nim powstał film, który wyprzedził swoją epokę: “Olympia” Leni Riefenstahl. Tak to już jest. Jednym geniuszom zło niszczy życie, innym pozwala rozbłysnąć. Żródła: Archiwalne wydania „Słowa Częstochowskiego” Monografia Skry Częstochowa, Częstochowa 1981 Rafał Jung, Wymiar polityczny i aspekty organizacyjne udziału polskich piłkarzy na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie (1936) [w:] Prace Naukowe Akademii Jana Długosza w Częstochowie, t. XVI, nr 1, Częstochowa 2017 Zobacz poprzednią część naszego cyklu:

Wybraliście zdjęcie roku

Przez kilka ostatnich dni wybieraliśmy wspólnie z Wami zdjęcie roku. Została nim fotografia wykonana podczas meczu z Resovią Rzeszów, której autorem jest Natanael Brewczyński.  Tuż przed świętami Bożego Narodzenia rozpoczęliśmy zabawę, polegającą na wyborze zdjęcia, które w minionym 2024 roku, najbardziej przypadło Wam do gustu. Głosować można było do 28 grudnia, do godziny 10:00.  Decyzją naszych Kibiców zdjęciem roku została fotografia wykonana 2 listopada 2024 roku podczas meczu Skry Częstochowa z Resovią Rzeszów, której autorem jest Natanael Brewczyński, a głównym bohaterem Hubert Sadowski. 

Na nich warto zwrócić uwagę

Kilka dni temu zakończyliśmy podsumowanie rundy jesiennej w wykonaniu zawodników Skry. Zaprezentowaliśmy w nim wszystkich piłkarzy w minionej rundzie broniących barw naszego klubu na trzecim poziomie rozgrywkowym. Pora teraz parę akapitów poświęcić tym, którzy mocno napierają na swoich starszych kolegów i wkrótce mogą doczekać się debiutu na boiskach Betclic 2. ligi. Bezpośrednie zaplecze pierwszej drużyny Skry stanowią nasze rezerwy. Skra Płomień ma za sobą pierwszą, historyczną rundę na poziomie II ligi śląskiej i można powiedzieć, że z meczu na mecz, zespół złożony praktycznie z samych młodzieżowców – raz na jakiś czas zasilany nieco starszymi zawodnikami z kadry prowadzonej przez Dariusz Rolaka – radzi sobie coraz lepiej i wykazuje coraz większą dojrzałość. To właśnie w szeregach naszej “dwójki” wypatrujemy piłkarzy, którzy wkrótce mogą stanowić o sile Skry. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Bartosz Warszakowski. 17-letni bramkarz ma już za sobą debiut na poziomie centralnym i można śmiało powiedzieć, że w meczach z rezerwami ŁKS-u oraz z KKS-em pokazał się z bardzo dobrej strony. Jesteśmy przekonani, że niedługo może odgrywać pierwsze skrzypce na wyższym poziomie niż II liga śląska. Nie mamy zamiaru ani na chwilę spuszczać go z oczu. Podobnie jak z oczu nie spuszcza młodych podopiecznych Tomasza Szymczaka trener Rolak, regularnie zapraszając ich na treningi. Z szerokiego grona piłkarzy, którzy mają okazję szlifować swój talent ramię w ramię z bardziej doświadczonymi zawodnikami warto wymienić co najmniej kilku. Zacznijmy od tych, którzy w rundzie jesiennej mieli okazję zasmakować atmosfery dnia meczowego i zasiąść na ławce, znajdując się w kadrze meczowej naszej ekipy. Spośród tych piłkarzy warto zwrócić uwagę na Seweryna Cieślaka. Zaledwie 16-letni napastnik 7-krotnie wpisywał się na listę strzelców mocnej II ligi śląskiej i nic dziwnego, że regularnie pojawia się na zajęciach pierwszego zespołu. Z kuluarowych rozmów z naszymi zawodnikami możemy zdradzić, że w ich oczach radzi sobie naprawdę dobrze. W ostatnich miesiącach miał okazję trzykrotnie oglądać mecz Betclic 2. ligi z perspektywy ławki rezerwowych, a miało to miejsce w Łodzi, Kaliszu i w Częstochowie podczas starcia z GKS-em Jastrzębie. Trzymamy kciuki, by w rundzie rewanżowej zanotował debiut w “jedynce”. Rok starszy od Cieślaka Mateusz Wasilewski głównie rywalizuje na poziomie wojewódzkich lig młodzieżowych, ale zapewne już niedługo znajdzie stałe miejsce w zespole rezerw. Sumiennie pracujący młodzieżowiec z pewnością po zasmakowaniu klimatu ligowego pojedynku podczas premierowego starcia sezonu z rezerwami ŁKS-u dostał motywację do dalszego rozwoju. Również w inauguracyjnej potyczce sezonu w kadrze meczowej znalazł się Kamil Frukacz. 18-letni golkiper nie ma łatwego zadania, bo o miejsce w składzie rezerw rywalizuje z Bartoszem Warszakowskim, jednak jesienią czterokrotnie stanął między słupkami i nierzadko pracuje podczas zajęć drugoligowców pod okiem Andrzeja Bledzewskiego. Grupę piłkarzy, którzy znaleźli się w kadrach meczowych Skry uzupełnia Jakub Hajda, tuż przed startem rozgrywek doznający pechowej kontuzji. Ale to nie wszyscy zawodnicy, o których warto wspomnieć. W gronie młodzieżowców ze Skry-Płomienia warto zwrócić uwagę na chociażby Jakuba Despeta, Kacpra Tomzika, Kacpra Mertę, Konrada Waludę, Kacpra Garczarka, Kacpra Kożucha czy Mateusza Korzeniewskiego (kolejność przypadkowa), a przede wszystkim kapitana Skry II, Jakuba Niedzielskiego. Jesteśmy przekonani, że w tym gronie znajdują się piłkarze, którzy swoją pracą i zaangażowaniem mogą zajść naprawdę daleko. Przykład Pawła Kołodziejczyka, wiosną rzuconego na głęboką wodę jest zapewne dla nich wszystkich doskonałą motywacją.

Eksperci o Skrze!

Niemal miesiąc temu zawodnicy Skry zakończyli jesienne zmagania w Betclic 2. lidze. Od tej pory podsumowujemy, przypominamy i analizujemy. Ale jak widzą postawę naszych piłkarzy w ostatnich miesiącach eksperci i dziennikarze? Postanowiliśmy ich o to zapytać! Dominik Pasternak (dziennikarz TVP Sport) Przed sezonem typowałem Skrę jako pewniaka do spadku. Minusowe punkty, brak trenera przed startem rozgrywek i zagadkowy skład. Trudno było być optymistą. Natomiast po zatrudnieniu Dariusza Rolaka, o którym słyszałem wiele dobrego, można było upatrywać cień szansy. Po trudnym początku sezonu zaczęło się punktowanie i skończenie rundy z 6 zwycięstwami i dwoma remisami oceniam jako pozytywną niespodziankę. To bardzo dobry wynik, biorąc pod uwagę wszelkie przeszkody do jego osiągnięcia. Drużyna się rozwija, trener udowadnia swoją wartość i mimo kiepskiej pozycji w tabeli wcale tak szybko nie skreślałbym Skry. Widzę w niej największy potencjał spośród drużyn ze strefy spadkowej. Liczę, że zostanie to udowodnione na boisku. Daniel Flak (dziennikarz TVP 3 Katowice) Biorąc pod uwagę sytuację klubu przed sezonem – mam na myśli znacząco opóźniony start przygotowań i prawdziwą rewolucję kadrową – to była naprawdę solidna runda w wykonaniu Skry. Okres budowania formy przed startem rozgrywek był dla zawodników z Loretańskiej tak krótki, że moim zdaniem, zespół dochodził do odpowiedniej dyspozycji kolejnymi meczami ligowymi (a nie sparingami, których było niewiele). Świadczą o tym niekorzystne wyniki na starcie sezonu, które z czasem znacząco się poprawiły. Siedem ujemnych punktów dla młodej, nowo zbudowanej ekipy brzmiało jak wyrok. Szczerze mówiąc, myślałem, że bieżące rozgrywki mogą być dla Skry czasem na przygotowanie się do zderzenia z trzecioligową rzeczywistością. Okazuje się jednak, że Dariusz Rolak na tyle dobrze poukładał zespół, iż utrzymanie jest w zasięgu. Myślę, że jeśli drużyna w podobnym składzie przepracuje okres przygotowawczy i w dalszym ciągu będzie “rosła” w takim tempie, to spokojnie może skutecznie rywalizować o pozostanie na drugoligowym szczeblu. Co istotne, spotkania przy Loretańskiej po prostu dobrze się ogląda – Skra gra atrakcyjnie dla oka, do czego zresztą zdążyliśmy się już przyzwyczaić przy okazji śledzenia jej występów w poprzednim sezonie. W mojej opinii kluczem do utrzymania będzie podtrzymanie dotychczasowego tempa rozwoju drużyny oraz – mówiąc brzydko – wykorzystywanie umiejętności “przepychania meczów”. Mam bowiem wrażenie, że w minionej rundzie było co najmniej kilka spotkań, które piłkarze Skry mogli kończyć w lepszych nastrojach – w starciach “na styku” i trudnych momentach nie zawsze potrafili jednak zachować chłodną głowę. Podsumowując, przed wiosną jest zatem co najmniej kilka powodów do optymizmu – oczywiście kibicuję i wierzę, że misja trenera Rolaka zakończy się powodzeniem! Artur Kucharski (fotoreporter, Gazeta Regionalna) To nie była łatwa runda jesienna dla piłkarzy Skry Częstochowa. Trzeba przypomnieć, że Skra miała występować w Betclic 3. lidze, ale pojawiła się szansa na grę w Betclic 2. lidze i działacze zrobili wszystko, aby drużyna grała ponownie wśród drugoligowców. To się udało. Trzeba było jednak walczyć z czasem i budować skład. Dodatkowo częstochowski klub borykał się z kolejnymi problemami. Skra przystąpiła do rywalizacji z minus 7 punktami, co już na samym starcie rozgrywek mogło wpłynąć negatywnie na drużynę. W pierwszych meczach piłkarze Skry musieli odrabiać straty i zbliżać się do 0, podczas gdy rywale punktowali w tabeli. Nie dość, że częstochowski klub miał minusową stratę to kolejny sezon rozgrywał swoje mecze bez dopingu kibiców… Dlatego bilans Skry po rundzie jesiennej: 6 zwycięstw, 2 remisy i 11 porażek uważam za niezły. Oczywiście były spotkania, w których można było pokusić się o kilka punktów więcej… Wówczas pozycja w tabeli też byłaby lepsza. Skra na boisku zdobyła 20 punktów. Gdyby nie kara to zajmowałaby w tabeli 13. miejsce i miałaby tylko 4 punkty straty do 9. pozycji i środka tabeli. Przez minusowe 7 punktów ma ich jednak tylko 13 co daje 17. miejsce w strefie spadkowej. Jeśli Skra w rundzie wiosennej zacznie punktować na wyjazdach to w moim przekonaniu ma szansę, aby wydostać się ze strefy spadkowej. W rundzie jesiennej w 9 meczach wyjazdowych wywalczyła tylko 4 punkty… Słabiej na wyjazdach prezentowali się tylko zawodnicy: Olimpii Elbląg i Zagłębia II Lubin.

ciekawoSKRA #15

Dzisiaj przenosimy się w czasie do połowy lat 70-tych. Tylko z nami zajrzycie do budynku klubowego ówczesnej Skry-Barbary. Nie będzie cienia przesady w stwierdzeniu, że w połowie lat 70-tych Polska żyła futbolem. Rewelacyjny Mundial, zakończony brązowym medalem kadry Kazimierza Górskiego, sprawił, że każdy młody chłopak chciał być piłkarzem. Droga do wielkich sukcesów nie jest jednak usłana różami, a ci, którzy widzieli tylko szczyt, często tracili zapał po zetknięciu się z rzeczywistością. Tym bardziej, że w tym okresie częstochowski futbol należał raczej do peryferyjnych. Dość powiedzieć, że najlepszy wówczas z częstochowskich klubów grał na trzecim poziomie rozgrywkowym! Nietrudno zgadnąć, że jak na rozwijające się pod każdym względem miasto były to naprawdę mizerne osiągnięcia. Skupiając się jednak na naszej Skrze trzeba przyznać, że miała sporo problemów finansowo-organizacyjnych i to właśnie im przypisywać należy marazm, w jaki popadała, nie mając – w przeciwieństwie do innych klubów – wsparcia w zakładzie patronackim. Klubowi patronowała Częstochowska Fabryka Urządzeń Mechanicznych, która powstała na początku lat 60-tych z połączenia dwóch innych zakładów, a jej warsztaty znajdowały się na ulicy Waszyngtona. Po prawdzie jednak park maszynowy był przestarzały i CzFUM nie nadążała za szybkim rozwojem technologicznym, średnio odnajdując się na rynku i nie realizując zakładanych celów. Nic więc dziwnego, że przekładało się to na pomoc klubowi, pomoc mocno ograniczoną. Dlatego też częstochowska prasa z radością odniosła się do mającego miejsce w lutym 1974 roku połączenia Skry z Barbarą Częstochowa. Witając z zadowoleniem ten sportowy mariaż, który pozwoli zapewne lepiej niż dotychczas zrealizować ambitne plany obu klubów chcemy podkreślić jeszcze jedno. Zarówno w Zakładzie Energetycznym oraz Częstochowskiej Fabryce Urządzeń Mechanicznych, które patronują Skrze jak i Częstochowskich Zakładach Materiałów Ogniotrwałych opiekujących się Barbarą, sprawy sportu i kultury fizycznej zawsze znajdowały przychylny klimat. Rzecz jednak w tym, aby obecnie, przy zjednoczeniu wysiłków obu klubów, dyrekcje wspomnianych przedsiębiorstw, organizacje partyjne i związkowe w jeszcze większym stopniu okazały zrozumienie dla wszystkich problemów przyszłego MRKS Skra-Barbara, a ambicje sportowców i działaczy stały się równocześnie ambicjami załóg patronujących zakładów – pisała “Gazeta Częstochowska”. Początkowo (przez pierwsze pół roku) klub rywalizował na dwóch poziomach, ale już w sezonie 1974/75 Skrzacy przeszli jak burza najpierw rundę jesienną (nie przegrywając meczu), a później pieczętując sukces postawą podczas spotkań rewanżowych. Mecze domowe podopieczni Jerzego Orłowskiego grali przy ulicy Kościelnej (dzisiaj Loretańska), bowiem obiekt przy ulicy Grunwaldzkiej, znajdujący się w bezpośrednim sąsiedztwie parków jasnogórskich, przechodził renowację płyty głównej. Stąd też domem Skry stał się stadion Barbary, wybudowany ledwie dekadę wcześniej. Nie można zapominać, że w czasach, kiedy nie było internetu to właśnie w siedzibie klubu kibice szukali informacji na temat wyników ostatnich meczów, sprawdzali tabelę czy zapoznawali się z ogłoszeniami, w których przypominano o naborze do klubu młodych zawodników, podawano terminy zebrań zarządu czy informowano o datach rozegrania najbliższych pojedynków. To w siedzibie klubu można było spotkać trenerów, dyrektorów bądź samych zawodników i zadać nurtujące pytanie związane choćby z taktyką zastosowaną w poprzednim meczu. A gdy natknęło się na gospodarza klubu, naprawiającego buty, zszywającego piłki czy dbającego o sprzęt, z którego korzystają zawodnicy, zawsze uraczył rozmówcę ciekawą historią czy zakulisową anegdotką, która potem zaczynała żyć w mieście swoim życiem. Zapraszamy do budynku klubowego Skry z połowy lat 70-tych!

ciekawoSKRA #14

Ze Skry w wielki świat… i z powrotem – tak określić można losy kilku zawodników, którzy rozpoczynali swoją przygodę z futbolem w barwach Skry, skąd “wyfrunęli” nie tylko do największych klubów w kraju, ale nawet za granicę. Część z nich wróciła do naszego klubu, gdzie zakończyła swoją przygodę z profesjonalnym sportem. Chociaż Skra nie należała nigdy do klubów topowych wychowała wielu piłkarzy, którzy posmakowali wielkiego futbolu. Od zawsze bowiem praca z młodzieżą była podstawowym wyznacznikiem funkcjonowania naszego klubu. Dlatego też możemy dzisiaj opowiedzieć Wam o kilku piłkarzach, którzy zaczynali swoją przygodę z futbolem właśnie w Skrze, skąd zawędrowali na piłkarskie szczyty. Ich historie są niezwykle ciekawe, ale dzisiaj przedstawimy je w telegraficznym skrócie. Jednym z piłkarzy, którzy przetarli ścieżkę do najwyższej klasy rozgrywkowej był Celestyn Dzięciołowski. Ze Skrą związany praktycznie od momentu reaktywacji klubu po wojennej zawierusze należał do wyróżniających się postaci drużyny, która awansowała do grona szesnastu najlepszych ekip w kraju. W sezonach 1948-49 zagrał 17-krotnie w barwach Legii Warszawa, mierząc się z takimi markami jak Ruch Chorzów, Polonia Bytom, Garbarnia Kraków, Cracovia Kraków czy Warta Poznań. Krótko po Dzięciołowskim do klubu ze stolicy dołączył Zdzisław Łyscarz (nazwisko zapisywano również jako Łyszczarz). Zanim jednak do tego doszło należał – podobnie jak jego nieco starszy kolega – do współautorów powojennego sukcesu Skry, która dotarła do 1/8 Mistrzostw Polski, gdzie przegrała z Tęczą Kielce 3:5. Utrzymać 21-letniego utalentowanego pomocnika nie było łatwo. Najpierw trafił więc do czołowej drużyny drugiego poziomu rozgrywkowego – Lublinianki Lublin (de facto również klubu wówczas wojskowego), a stamtąd przeniósł się do pierwszoligowej Legii Warszawa. Zadebiutował 4 kwietnia 1949 roku w wyjazdowym starciu z Polonią Bytom i miał swój udział w efektownym zwycięstwie swojej nowej drużyny 3:0. Był to pierwszy z dwudziestu czterech meczów tego piłkarza w barwach stołecznego klubu. Co ciekawe również z Polonią Bytom zagrał swój ostatni mecz w barwach Legii (21.10.1951). Warto też podkreślić, że Dzięciołowski oraz Łyszczarz grali w warszawskim klubie, kiedy przechodził spore zmiany – na przełomie lat 40-tych i 50-tych oficjalnie jego patronem zostało Ludowe Wojsko Polskie, a w nazwie pojawił się człon “Centralny” przez co klub oficjalnie określano jako CWKS Legia. Zawirowania administracyjne nie sprzyjały sukcesom, toteż “Legioniści” głównie walczyli o utrzymanie w lidze. Kiedy w połowie lat 50-tych warszawianie osiągali pierwsze sukcesy obaj wychowankowie naszego klubu byli już z powrotem w III-ligowej Skrze. Łyszczarz zakończył karierę po sezonie ‘58, natomiast Dzięciołowski grał niemal do czterdziestki i korki zawiesił na haku dopiero pięć lat później. O ile Dzięciołowski i Łyszczarz długo w Legii miejsca nie zagrzali stosunkowo szybko wracając do swojego rodzimego klubu, inaczej ma się przypadek Jerzego Orłowskiego. Z Legią sięgnął po mistrzostwo Polski oraz Puchar Polski, trykot “Wojskowych” zakładając 112 razy. 8 sierpnia 1954 roku zapracował nawet na występ w reprezentacji Polski. Zagrał bowiem w zremisowanym 2:2 meczu z Bułgarią. Ostatnie lata wyczynowego grania spędził “Pod kasztanami”, a było to w sezonach 1958-59, kiedy Skra dzielnie walczyła o wygrzebanie się z trzeciego poziomu rozgrywkowego. Już wtedy zajmował się szkoleniem, a po nieudanych “barażach” eliminacyjnych do II ligi na krótko przeniósł się do sąsiada zza miedzy – Rakowa, gdzie objął funkcję trenera. Na początku lat 60-tych wrócił do Skry, w której spełniał się jako trener przez kilkanaście lat. Był to jednak dla naszego klubu trudny czas. Nie pomagały nam także reformy. Przez jedną z nich w połowie lat 60-tych zostaliśmy zdegradowani… dwie klasy niżej. Mniej więcej w tym okresie na boiskach zaczął pojawiać się Romuald Chojnacki. Nastoletni napastnik wykazywał ogromną smykałkę do futbolu i już w wieku osiemnastu lat trafił do Polonii Bytom. Nikt nie wiedział jeszcze, że najlepsze lata „Polonistów” są już za nimi, co nie przeszkodziło naszemu wychowankowi zdobyć choćby brązowy medal Mistrzostw Polski za sezon 1968/69. Po zagraniu 103 meczów i 14 bramek nastąpiła pora na zmiany. Zwrócił na siebie uwagę Ruchu Chorzów, z którym sięgnął po mistrzostwo Polski i dotarł do ćwierćfinału Pucharu Europy, eliminując w sezonie 1974/75 duńskie Hvidovre i tureckie Fenerbahce Stambuł. Pochód chorzowian z częstochowianinem w składzie przerwało dopiero francuskie AS Saint-Etienne, wygrywając w dwumeczu 4:3. Rok później musiały mu towarzyszyć skrajne emocje, bowiem z jednej strony drużyna Ruchu zakończyła swój udział w rozgrywkach na wcześniejszym etapie, z drugiej Chojnacki zaznaczył swoją obecność na arenie międzynarodowej, trafiając w starciu z fińskim Kuopion Palloseura. To nie był zresztą jedyny międzynarodowy akcent. Chojnacki dał się poznać również jako reprezentant Polski. O tym jak blisko był udziału w wielkiej międzynarodowej imprezie świadczy fakt, że tuż przed Mundialem Anno Domini 1974 zadebiutował w kadrze narodowej. 17 kwietnia 1974 roku zastąpił w 67. minucie Jana Domarskiego w meczu z Belgią. Nie był to jedyny jego występ z orłem na piersi. 31 października tego samego roku zagrał pełne 90 minut w starciu z Kanadą. Więcej w kadrze już nie zagrał, ale w kraju należał do wyróżniających się piłkarzy. Trzecim przystankiem po opuszczeniu Częstochowy był Poznań, a konkretnie Lech, z którym również osiągał sukcesy. W wieku 31 lat trafił do Francji. Najpierw zasilił Angouleme CFC, grające wówczas na drugim poziomie rozgrywkowym, jednak dekadę wcześniej rywalizujące w Pucharze Miast Targowych, a po dwóch latach przeniósł się do Cherbourga, z którym awansował na trzeci poziom rozgrywkowy, by zakończyć karierę po sezonie 1988/89.

Wybieramy zdjęcie roku (4)

Wybierzcie z nami zdjęcie roku 2024! To już nasza ostatnia propozycja. To zdjęcie mówi wiele i pokazuje naprawdę szeroką gamę emocji. Skupiony i w pełni skoncentrowany kapitan Skry, Piotr Nocoń uchwycony został tuż przed meczem z Pogonią Grodzisk Mazowiecki – zaledwie po kilku kolejkach okrzykniętą rewelacją rozgrywek. Dla nas natomiast był to piąty mecz ligowy w sezonie 2024/2025 i póki co mieliśmy na koncie jedno zwycięstwo i wciąż cztery minusowe oczka. Co prawda Pogoń wygrała 2:0, jednak od następnego domowego meczu zaczęliśmy budować twierdzę na Lorecie. Na tarczy do końca rundy zakończyliśmy tutaj tylko pojedynek z Polonią Bytom i na finiszu piłkarskiej jesieni starcie z rezerwami ŁKS-u Łódź. Głosowanie rozpocznie się 23 grudnia na naszym oficjalnym profilu na Facebooku.

Wybieramy zdjęcie roku (3)

Wybierzcie z nami zdjęcie roku 2024! Kontynuujemy prezentację naszych propozycji. To zdjęcie, które jakiś czas temu zamieściliśmy na naszych mediach społecznościowych, zrobiło wśród Was ogromną furorę. I szczerze mówiąc wcale się nie dziwimy. Ta fotka nie potrzebuje słów, więc gwoli formalności dodajmy, że wykonana została 2 listopada przed meczem Skry Częstochowa z Resovią Rzeszów i w roli głównej występuje nasz obrońca, Hubert Sadowski. Jeśli chodzi o samo spotkanie po bramce Jakuba Niedbały w 19. minucie zgarnęliśmy trzy oczka z wyżej notowanym rywalem. Głosowanie rozpocznie się 23 grudnia na naszym oficjalnym profilu na Facebooku.

Wybieramy zdjęcie roku (2)

Wybierzcie z nami zdjęcie roku 2024! Kontynuujemy prezentację naszych propozycji. Ten mecz (chyba) nie powinien dojść do skutku. Zaplanowany na 24 lutego (a więc tydzień po starciu z Polonią Bytom) wyjazdowy mecz z Olimpia Elbląg odbywał się w anormalnych warunkach. Ze względu na opady deszczu i zalanie głównego boiska gospodarze w ekspresowym tempie przenieśli spotkanie na boisko zapasowe i zamiast o 15:30 pierwszy gwizdek usłyszeliśmy o godzinie 11:00. Zanim jednak obie drużyny rozpoczęły walkę o drugoligowe punkty służby porządkowe do ostatnich chwil walczyły z błotem i kałużami, właściwie aż do momentu wyjścia piłkarzy na boisko. Nie było to najwyższych lotów widowisko i bez wątpienia grząska murawa była główną przyczyną tego stanu rzeczy. Trudno było zastosować preferowany przez Skrzaków styl gry i walka rozgrywała się głównie w powietrzu i w zgarnianiu długich piłek. Gwoli ścisłości dodajmy, że górą okazali się piłkarze z Elbląga, wygrywając 2:1. Głosowanie rozpocznie się 23 grudnia na naszym oficjalnym profilu na Facebooku.