Kontynuujemy nasze subiektywne zestawienie dziewięciu momentów, które szczególnie zapamiętamy z minionych kilku miesięcy.
Moment czwarty: Wyrwany punkt
Zimowa przerwa była dla nas nieco krótsza niż wskazywałby na to terminarz. Wszystko ze względu na konieczność odrabiania zaległości. Jesienią, z powodu ataku zimy, nie udało się rozegrać spotkania w Bytomiu z Polonią i zostało ono przełożone na końcówkę lutego. Pogoda była już o wiele lepsza i mecz w najmniejszym nawet stopniu nie był zagrożony.
Wynik otworzyli Poloniści. I chociaż tuż przed przerwą Maciej Mas zdołał wyrównać po zmianie stron bytomianie ponownie objęli prowadzenie. Czas mijał, a naszym piłkarzom nie udawało się wyrwać chociaż punktu… aż do 7 minuty doliczonego czasu gry. Wówczas po raz kolejny dał o sobie znać Mas, kierując futbolówkę do siatki. Takiej eksplozji radości dawno nie widzieliśmy. I o ile inauguracja jesieni wypadła blado, o tyle premiera wiosny udowodniła, że nasz zespół posiada ogromny charakter i wolę walki.
Moment piąty: Mecz, który (chyba) nie powinien się odbyć
O tym, że organizatorzy meczu w Elblągu mają spore problemy z zalanym boiskiem wiedzieliśmy już kilka dni przed planowaną datą jego rozegrania. W grę wchodziły różne scenariusze, łącznie z odwołaniem tego pojedynku. Ostatecznie działaczom z Elbląga udało się „zorganizować” boisko rezerwowe, które… również było w fatalnym stanie.
A szkoda, bo nie dość, że kibice w telewizji nie obejrzeli meczu na najwyższym poziomie warunki uniemożliwiły naszej ekipie zaprezentowanie tego, z czego słynie – ładnego dla oka, efektownego futbolu. Ponadto ze względu na brak oświetlenia mecz rozpoczął się o godzinie 11:00, zamiast o 15:30.
Na mokrej, błotnistej murawie lepiej odnaleźli się gospodarze i to oni objęli prowadzenie. Za sprawą Macieja Masa doprowadziliśmy do wyrównania, jednak kwadrans przed końcem pojedynku znów cios wyprowadziła Olimpia. Do końca wierzyliśmy w odrobienie strat, ale scenariusz z Bytomia się nie powtórzył i z boiska schodziliśmy nie dość, że cali mokrzy i ubłoceni, to jeszcze bez zdobyczy punktowej.
Moment szósty: Wesoła podróż znad morza
Do Kołobrzegu jechaliśmy jako zespół pogrążony w kryzysie. W trzech wiosennych meczach zdobyliśmy zaledwie jeden punkt, a domowa porażka z rezerwami Lecha musiała siedzieć w głowach. Kotwica była zdecydowanym faworytem tym bardziej, że przed meczem ze Skrą zasiadała na fotelu lidera drugoligowej tabeli.
Czy mówiliśmy już coś o charakterze Skry? Wydaje nam się, że tak, a spotkanie z Kotwicą, kroczącą po historyczny awans na drugi poziom rozgrywkowy, potwierdziło, że Skrzacy nie poddają się nawet w najtrudniejszych momentach.
– Po to tutaj przyjechaliśmy i teraz możemy wracać z głową uniesioną do góry – mówił zaraz po meczu Mateusz Winciersz, który miał bezpośredni udział w jedynym golu w tym spotkaniu. – W takich nastrojach można wracać nawet zza granicy – dodawał.
Wróciliśmy zatem do gry.